2 : 0
Na parę godzin przed rozpoczęciem meczu w Wiecznym Mieście, nie było czuć żadnego napięcia zwykle towarzyszącego potyczkom derbowym. W centrum miasta tu i ówdzie można było natknąć się na ślady bytności zastępów kibicowskich Legii Warszawa. Naklejki z „L-ką” na słupach sygnalizacji świetlnej oraz walające się po chodnikach puszki po piwie „Królewskie” niezbicie świadczyły o meczu z Lazio w ramach Ligi Europy, na kilka dni przed derbami Rzymu. Parafrazując tekst z kultowej „Seksmisji”: nasi tu byli.
Taksówkarz, który zabrał nas z Placu Świętego Piotra na stadion, bez ogródek spytał, której drużynie kibicujemy i było jasne, że jeśli nie padnie odpowiedź „AS Roma”, wyprosi nas z pojazdu. Policja okazała się łaskawa dla taksówek, dotarliśmy w pobliże Stadio Olimpico mimo licznych blokad ustawionych po drodze. Na bramce pieczołowicie sprawdzono bilet wraz z dokumentem tożsamości, po czym można się było udać na swój sektor.
Jedno z pierwszych spostrzeżeń: dziesiątki, jeśli nie setki ludzi ubranych w koszulki Romy z nazwiskiem Tottiego na plecach. Okazało się to prorocze. Kapitan gospodarzy był wybijającą się postacią niedzielnego pojedynku, za co został nagrodzony standing ovation przez rzymską publiczność, gdy na kilka minut przed zakończeniem meczu (z pewnością zabieg celowy) opuszczał murawę.
Tłum na stadionie gromadził się powoli, w sektorach VIPowskich urodziwe dziewczęta sprawnie kierowały ruchem kibiców. Mimo zapowiadanego kompletu widzów, rzeczywista frekwencja wyniosła ok. 55 tysięcy, a więc kilkanaście tysięcy miejsc pozostało wolnych.
Tuż przed pierwszym gwizdkiem sędziego strażacy zaczęli polewać wodą bieżnię za obydwoma bramkami – okazało się, że ze względów prewencyjnych: w trakcie meczu o wiele łatwiej było gasić race rzucane z trybun przez fanów obydwu zespołów.
Pierwsza połowa przyniosła rozczarowanie. Gospodarzom nie bardzo się chciało, a Lazio, które na wspomniany mecz z Legią wystawiło rzekomo rezerwowy skład, by oszczędzić siły kluczowych graczy na derby, kompletnie zawiodło. Osamotniony z przodu Klose zupełnie sobie nie pograł, a druga linia zespołu praktycznie nie istniała.
Pod koniec pierwszej połowy zaczęło wiać nudą. Na szczęście dla widowiska, a przede wszystkim dla drużyny gospodarzy, w 51. minucie na boisko wszedł Ljajić, który diametralnie odmienił oblicze Romy. To właśnie Serb wespół z przeżywającym drugą młodość Tottim, plus szarżujący prawą stroną boiska Maicon, przesądzili o końcowym wyniku meczu. Ukoronowaniem dobrej gry Ljajicia była bramka na 2:0, którą zdobył z karnego w doliczonym czasie gry.
Fanom Lazio na osłodę pozostała jedynie efektowna aranżacja z początku meczu – na swój sektor zaczęli dynamicznie wchodzić dopiero w pierwszych minutach pojedynku, aby tym bardziej dobitnie zaznaczyć swoją obecność. Po meczu nagrodzili swoich pupili brawami za ambicję. Kolejna szansa na udowodnienie swojej wyższości na boisku już wiosną, zresztą na tym samym stadionie.