4 : 0
Zarówno przed, jak i po meczu musiałem gęsto tłumaczyć się przed znajomymi, że nie chodzi o mecz FC Barcelona – skojarzenie piłkarskie ze stolicą Katalonii jest oczywiste. „Espanyol? Ach tak, rzeczywiście, chyba słyszeliśmy” – typowy los klubów mniejszych, mniej znanych i utytułowanych od możnych sąsiadów z tego samego miasta, choć zdarzają się przypadki (Londyn, Mediolan, Rzym) znacznie mniejszych lub wręcz znikomych dysproporcji w piłkarskiej chwale i sławie.
Bilety na mecz kupiłem przez stronę internetową klubu – prosta sprawa (jest wersja angielska strony), są nawet zdjęcia pokazujące widok boiska z danego miejsca. Po wyborze i opłaceniu miejsc kartą kredytową robimy sobie wydruk, który zamieniamy na wejściówki w kasie biletowej (okienko nr 2) w dniu meczu.
Na mecz z Walencją stawiło się 24 tysiące kibiców, czyli zaskakująco mało (stadion liczy ok. 40 tysięcy miejsc) jak na rangę przeciwnika. Walencja zajmowała w tabeli Primera Division miejsce tuż za dwójką gigantów hiszpańskiej ligi, premiowane udziałem w Lidze Mistrzów.
W pierwszych minutach goście sprawiali wrażenie o wiele lepiej zorganizowanego zespołu, podczas gdy Espanyol przypominał naprędce skleconą garstkę chłopaków, którym nikt nie przydzielił nawet pół napastnika. Sytuacja uległa diametralnej zmianie po kwadransie – od momentu strzelenia pierwszej bramki na boisku rządził już tylko Espanyol. Szczególnie korzystne wrażenie zrobił na mnie Sergio Garcia, niewysoki skrzydłowy z włosami upiętymi w koński ogon, siejący spory zamęt w szeregach obronnych Walencji, asystent przy pierwszej i trzeciej bramce. Publiczność doceniła jego występ, żegnając go w czasie zmiany owacją na stojąco.
Różnorodność dopingu imponująca, złorzeczenie wobec sąsiadów z Camp Nou sporadyczne. Oddziały policji zupełnie proforma, lekko znudzeni funkcjonariusze prewencji leniwie przyglądali się publiczności przed stadionem. Kolejka do klubowego sklepu z pamiątkami sprawiała wrażenie, że sprzedawany tam towar jest reglamentowany. Swoją drogą byłoby fajnie kupić koszulkę Espanyolu spod lady…