1 : 0
24. kolejka 1. Bundesligi przywiodła na Mercedes Benz Arena drużynę Eintrachtu Frankfurt zajmującą aktualnie trzecią pozycję w tabeli.
Na boisku nie było tego zupełnie widać, o wysokiej pozycji przyjezdnych dowiedziałem się z programu meczowego.
Nie pojawił się niestety Kevin Prince Boateng, czyli najbardziej medialne nazwisko Eintrachtu. Szkoda, bo bardzo byliśmy ciekawi formy, jaką obecnie prezentuje były zawodnik m.in. AC Milan.
Z kolei w drużynie VfB nie pojawił się po raz kolejny Marcin Kamiński – były gracz Lecha Poznań i reprezentacji Polski, co dość wyraźnie określa jego przyszłość w Sztutgarcie, a raczej jej brak.
Zdobyta w 13. minucie bramka w znacznym stopniu ustawiła dalszy przebieg meczu i ujawniła miałkość taktyczną obu zespołów. Sytuacji bramkowych jak na lekarstwo, a wyszkolenie techniczne zbyt często zastępowane bezmyślnymi, ostrymi wejściami w przeciwnika – wszystkie trzy żółte kartki zostały pokazane właśnie za bezmyślność.
Największe rozczarowanie to postawa Mario Gomeza. 32 lata to niby żaden wiek dla napastnika, ale były reprezentant Niemiec ma swoje najlepsze lata zdecydowanie za sobą i na występy w najwyższej klasie rozgrywkowej zwyczajnie nie zasługuje. Na Mercedes Benz Arena wrócił po dziesięciu latach i pewnie ten fakt tłumaczy jego miejsce w wyjściowej jedenastce. Spotkał się w niej z kolegą z Bayernu – Holgerem Badstuberem, który na swoje nieszczęście został przez trenera VfB obsadzony w roli Busquetsa, czyli defensywnego pomocnika wspierającego w miarę możliwości akcje ofensywne. O ile wspomniany Hiszpan jest w tej roli klasą samą dla siebie i wzorem dla wielu innych piłkarzy, o tyle na Badstubera w środku pola żal patrzeć. Zbyt słabe wyszkolenie techniczne oraz mała pomysłowość w grze powoduje, że chwilami wydaje się wręcz zagubiony. Gdy rozpoczęła się mozolna walka o dowiezienie zwycięstwa, został przesunięty na swoją normalną pozycję, czyli stopera – i wyraźnie odżył.
Biało-czerwonym misja się udała, a trzecie kolejne zwycięstwo odsunęło VfB od miejsca zagrożonego spadkiem o sześć punktów.
Po meczu przeszliśmy do umiejscowionego tuż obok stadionu hotelu Hilton Garden Inn. Hotel fajny, ale zawiodła nas na śniadaniu jajecznica z proszku. Nikt nie jest doskonały.