3 : 2
Stadion im. Franco Ossoli (pierwotnie nazywany Estadio del Littorio) został zbudowany w 1925 roku i siłą rzeczy nie przypomina bardziej współczesnych obiektów piłkarskich. Ma dzięki temu w sobie coś unikalnego. Tę specjalną atmosferę, dzięki której ktoś, kto jest tu pierwszy raz czuje się jak na innej planecie.
Grafitti na murach otaczających stadion momentalnie przykuwa uwagę: ilość i jakość niezbicie dowodzą pasji, która towarzyszyła artystom – twórcom murali.
Starzy i młodzi, dziewczyny i chłopcy – wszyscy przyszli w sobotnie popołudnie zobaczyć porywające widowisko i się nie zawiedli. Każda minuta meczu była nacechowana emocjami i dramaturgią (szczególnie ostatnie 15 minut), którymi można by śmiało obdzielić kilka innych meczów.
Pierwszą okazję bramkową czerwono-biali stworzyli już w 3. minucie i tylko instynktowna obrona Pelizzoliego uchroniła gości od utraty gola. Napór Varese rósł a pomocnicy Pescary stawali co i rusz przed nowymi wyzwaniami. Trzeba przyznać, że radzili sobie coraz lepiej a 25-letni Duńczyk Lund Nielsen umiejętnie kontrolował tempo gry, unikając reakcji na niejednokrotnie prowokacyjne zachowania obrońców Varese. Ta konsekwencja taktyczna opłaciła się stosunkowo szybko – Pescara objęła prowadzenie dzięki bramce zdobytej przez Maniero w 12. minucie. Z gospodarzy zeszło na chwilę powietrze, jednakże niesieni przez doping z trybun zdołali jeszcze przed przerwą doprowadzić do wyrównania, pozostawiając końcowy wynik sprawą absolutnie otwartą.
Determinacja czerwono-bialych rosła z każdą minutą a bramka zdobyta w 62. minucie wydawała się być jedną z jeszcze wielu do zdobycia. Kilka zaprzepaszczonych okazji do podwyższenia wyniku musiało kosztować trenera gospodarzy, Sottiliego, sporo nerwów, tym bardziej że agresja na boisku zaczęła się stawać coraz bardziej niebezpieczna. Pojazdy pierwszej pomocy lekarskiej wjeżdżały na murawę dwukrotnie, a obrońca Pescary Cosic musiał do końca spotkania nosić na głowie siatkę podtrzymującą opatrunek – wyglądał jakby przed chwilą napadł na bank.
Kiedy Viviani wyrównał na 2:2 bezpośrednio z rzutu wolnego (bramka przepięknej urody) można było odnieść wrażenie, że oto wynik spotkania został ustalony. Nic bardziej mylnego. Varese odzyskało prowadzenie po jednym z kontrataków, a obie drużyny mogły zdobyć jeszcze po kilka bramek – sędzia techniczny doliczył aż 5 minut dodatkowego czasu gry. Emocje na całym stadionie zaczęły sięgać zenitu.
Wreszcie rozbrzmiał końcowy gwizdek, po którym fani miejscowych i sami piłkarze dali upust swojej radości.
Zawodnicy Pescary udali się w stronę sektora zajmowanego przez swoich sympatyków, którzy dziękowali swym pupilom za ambitną postawę dobrych kilka minut. Mieć takich kibiców to rzecz bezcenna – musieli pokonać ponad 600 km w drodze na mecz w Varese. Szacunek!