2 : 0
Właściwie nie wiadomo, dlaczego zwycięzcą tego „meczu podwyższonego ryzyka” został Śląsk. Pod względem czysto sportowym goście w niczym wrocławianom nie ustępowali, a końcowy rezultat mógł być zupełnie inny, gdyby skutecznie wykończyli choćby jedną z akcji w końcówce pierwszej połowy. Kapitalny moim zdaniem mecz rozegrał Pavel Vidanov, którego szarżę prawą stroną boiska stwarzały największe zagrożenie dla bramki strzeżonej przez Gikiewicza. Szkoda, że nie mamy w lidze więcej tak dynamicznych i zawziętych obrońców jak Bułgar, który dodatkowo mówi nieźle po polsku (w końcu gra w Zagłębiu już trzeci sezon).
Argumenty piłkarskie Śląska tamtego wieczoru to wyjątkowo słaby Mila, który powinien być zmieniony najpóźniej w przerwie spotkania, rażąco nieporadny Kaźmierczak, niby-napastnik Patejuk oraz irytujący wiecznymi „kółeczkami” Paixao. Na tym dość mizernie wyglądającym tle, przyzwoicie zaprezentowali się obrońcy gospodarzy, zwłaszcza swobodnie operujący piłką Ostrowski (szkoda, że ma już 31 lat, a wcześniej zmarnował kilka lat kariery niepotrzebnymi transferami do Legii, a potem do Widzewa) oraz zdecydowany w zagraniach Pawelec. Okazuje się, że to wystarczy, żeby pokonać nieźle poukładaną drużynę Zagłębia, notabene pierwszy raz prowadzoną przez Oresta Lenczyka.
O wiele ciekawiej wypadły zawody w tzw. oprawie meczowej – wygrali je zdecydowanie miejscowi kibice, co zresztą widać na zdjęciach. Niemniej Miedziowi też wypadli w tej konkurencji całkiem nieźle, przede wszystkim stawiając się na Stadionie Miejskim liczną, zwartą kolorystycznie grupą, dysponującą flagami oraz (no bo jakże inaczej) racami, które odpalono w drugiej części spotkania. O animozjach między kibicami obydwu klubów powszechnie wiadomo, tym bardziej więc dziwił brak oznak wzajemnej wrogości przez większą część spotkania. Niestety, tradycji w końcu stało się zadość i obydwie strony przesłały sobie wiele wyrazów „serdeczności”.
Kilka dni po meczu doszło do ważnych rozstrzygnięć w sprawie struktury własnościowej wrocławskiego klubu – to jeden z paradoksów polskiego futbolu, że klubowi, który stawał na pudle po trzech ostatnich sezonach (w tym Mistrzostwo Polski wywalczone w 2012 roku) permanentnie groziło bankructwo, a wszyscy odetchnęli, gdy tzw. sponsor klubu zabrał zabawki z piaskownicy, godząc się na odsprzedaż swoich udziałów miastu. Biez wodki nie razbieriosz.