2 : 2
Wizyta na Stade de Turbillon była odkładana kilkukrotnie: a to termin nie taki, a to zniechęcająca prognoza pogody, a to niepewność powracająca jak mantra: czy rzeczywiście opłaca się jechać ponad dwieście kilometrów, żeby zobaczyć wątpliwej jakości widowisko?
Przeważył zew kolekcjonerski – FC Sion to jeden z bardzo niewielu klubów szwajcarskiej Super League, który pozostawał do ubiegłej niedzieli na liście „rzeczy do załatwienia”.
Nie ma co ukrywać, że na „tak” przemówiły również trzy inne aspekty. Po pierwsze – prognoza pogody; słońce świeciło nam w twarz na stadionie w takim natężeniu, że znaleźliśmy wolne miejsc pod dachem, dającym zbawienny cień. Po drugie – bank Raiffeisen proponuje swoim klientom 50-cio procentowy upust na niedzielne spotkania ligowe – biorąc pod uwagę poziom cen w Szwajcarii w ogóle (średnio: cena nominalna podobna do PLN, tyle że w CHF) oferta nie do pogardzenia. I wreszcie po trzecie – przeciwnikiem „Sionistów” była drużyna FC Aarau, a więc miasta-stlocy kantonu, w którym mieszkamy – uznaliśmy więc, że odrobina patriotyzmu lokalnego nie zaszkodzi.
Droga do Sion jak marzenie – luźniejsza w niedziele autostrada zawiodła nas do krainy słońca sporo wcześniej niż sadziliśmy. Po drodze wielka tablica zachęcająca do wizyty w Montreaux z przyzywającą uwagę postacią Charliego Chaplina (wątek warty osobnej opowieści). Ostatni kwadrans jazdy umożliwił kontemplacje alpejskich widoków, dodatkowo okraszonych malowniczo położonymi winnicami, otoczonymi ciepłymi kolorami jesieni.