0 : 1
Próba zakupu biletu na mecz przez internet spaliła na panewce – strona klubowa Królewskich z Saragossy nawet nie posiada wirtualnej bileterii. Mój hiszpański kolega wyjaśnił mi, że w przypadku umiarkowanego zainteresowania meczami przez brać kibicowską, klub woli sprzedawać bilety metodą tradycyjną, czyli w budce pod stadionem – tak właśnie wszedłem w posiadanie wejściówki na mecz Realu z Levante. Tłoku do kasy biletowej nie było (a konkretnie byłem jedynym nabywcą w tym momencie), bo miejscowi radzą sobie w Segunda Division przeciętnie, balansując w okolicach środka tabeli, co ma przełożenie na frekwencję.
Żeby zobaczyć lidera rozgrywek w akcji, na stadionie stawiło się ok. 16 tysięcy widzów, co oznacza, że stadion był w połowie pełny (wg optymistów) lub w połowie pusty (wg pesymistów). Być może deszczowa pogoda zatrzymała część potencjalnych widzów w domu – ci nie mają czego żałować, bo po mało emocjonującym widowisku goście wywieźli z Saragossy cenne trzy punkty i są na najlepszej drodze, by powrócić do hiszpańskiej elitz po zaledwie rocznej kwarantannie.
Levante, a więc kolejny przypadek „braci mniejszych” (mało kto spoza Hiszpanii wie, że to ten „drugi” klub z Walencji) zaimponowało spokojem w grze i dużą determinacją w dowiezieniu korzystnego wyniku do końca meczu. Zwycięska bramka padła po wręcz podręcznikowej akcji – krótki rajd po prawym skrzydle zakończony dośrodkowaniem i dynamiczną główką środkowego napastnika gości. Z dalszego przebiegu gry trudno wyłowić pamięcią jakiś smakowitszy kąsek.
Z wydarzeń pozaboiskowych warto natomiast wspomnieć, że musiałem w przerwie wachlować się parasolem w celu uniknięcia uwędzenia dymem z cygara, które taśmowo konsumował siedzący dwa rzędy niżej jegomość. Ze względów zawodowych mam stosunkowo dużą tolerancję dla palaczy, dlatego w trakcie meczu nie pisnąłem ani słówka – skoro nie ma zakazu, to jest to czynność na stadionie dozwolona (notabene, nawet na obiektach z formalnym zakazem palenia, mało kto się do niego stosuje), ale przerwę postanowiłem wykorzystać na upomnienie się o swoje prawa. Wachlowanie parasolem zostało uznane za prowokację zarówno przez rzeczonego miłośnika cygar, jak i moich sąsiadów po bokach, którzy próbowali mnie poszturchiwać, w związku z czym musiałem wstać i okazać swoją posturę (190 cm wzrostu, ponad 100 kg wagi). Poszturchiwania ustały, ale wraże gesty i kwaśne miny bynajmniej. Na szczęście atmosfera w trakcie drugiej połowy zrobiła się pokojowa, ponieważ poziom mojej tolerancji ponownie wzrósł.
Przed meczem zaliczyłem krótką (deszcz) wizytę na zaragoziańskiej starówce – wrażenie robi zwłaszcza Bazylika Pilar. Mam nadzieję, że los pewnego dnia ponownie przywiedzie mnie do Aragonii, by tym razem uraczyć słoneczną pogodą. Być może pewnego dnia słońce mocniej zaświeci nad stadionem La Romareda również w sensie sportowym. Na razie zwiastunów brak.