1 : 1
Mecz, który miałem oglądać dnia poprzedniego na żywo, obejrzałem ostatecznie w domu w TV.
Choć przewidywałem sromotną porażkę, to jak każdy normalny kibic szedłem za biało-czerwonymi – taka to już chyba nieuleczalna przypadłość zdecydowanej większości z nas, no może z wyjątkiem Jana Tomaszewskiego.
Bramka Rooneya mogła wskazywać, że i tym razem będzie jak zwykle.
Z jednej strony tak się stało, bo po raz kolejny nie udało nam się wygrać z Anglikami i ta niemoc trwa już od 6 czerwca 1973 roku, ale z drugiej strony poprawy w jakości gry, zaangażowania i woli walki nie zauważył tylko wyjątkowo zacietrzewiony defetysta.
Do tego czapki z głów przed Fornalikiem za odwagę – trzeba mieć wiadomo co (oprócz noszenia spodni), żeby w takim meczu wstawić do wyjściowego składu Wszołka i Krychowiaka, a w końcówce dać pograć Milikowi.
Anglia była rzeczywiście w środowy wieczór do ogrania, ale dobre drużyny już tak mają, że potrafią nie przegrać nawet mimo wyraźnie słabszej dyspozycji.
Reprezentacja ma teraz kilka miesięcy spokoju, kolejny mecz w eliminacjach dopiero na wiosnę. Fornalik będzie musiał wtedy potwierdzić, że dobry występ przeciwko Anglii to nie efekt „dnia konia” zaliczonego przez Grosickiego i Glika, ale symptom długofalowej i istotnej zmiany na lepsze, którą dodatkowo ma szansę wesprzeć nowe szefostwo PZPN wyłonione w niedawnych wyborach.
Na wiosnę na pewno będę ponownie trzymał kciuki za naszych. Zasługujemy na więcej niż rozpamiętywanie bramki Domarskiego na Wembley 17 października 1973 roku oraz dwóch karnych obronionych w trakcie MŚ w RFN rok później, przez późniejszego działacza PRON-u oraz posła PiS-u w jednej osobie.