0 : 7
Przed meczem udaliśmy się do centrum Metz, malowniczego miasteczka położonego nad rzekami Moselle (Mozela) i Seille, oferującego turystom mieszankę gotyku (wspaniała katedra), renesansu (muzeum Złotego Serca) oraz współczesności (centrum Pompidou). Ponieważ w mieście pojawiliśmy się po 14-tej pocałowaliśmy klamki kilku restauracji (nie ma litości: przerwa poobiednia trwa do ok. 19-tej) w związku z czym musieliśmy się wesprzeć ciepłą kanapką w Subwayu. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
Stadion FC Metz jest równie malowniczo co sama starówka położony nad rzeką, do tego sprawia wrażenie dobrze zorganizowanego i „przejrzystego”, pewnie za sprawą czterech trybun stojących osobno (tzn. bez spinających sektorów narożnych), co zapewnia obiektowi dodatkową porcję światła i optycznie zwiększa przestrzeń.
Frekwencja dopisała, w końcu Monaco to marka sama w sobie, ponownie z poważnymi aspiracjami do zdobycia upragnionego prymatu w League 1. Apetyty klubu z miniaturowego księstwa z pewnością wzrosły, gdy sławny kapitan PSG przeniósł się do Man Utd, a paryski klub de facto nie pozyskał, przynajmniej w linii napadu, wartościowego następcy.
Początek meczu nie zwiastował końcowej demolki gospodarzy, zajmujących 6. miejsce w ligowej tabeli, a gol dla Monaco w 7. minucie wydawał się małą wpadką, absolutnie do odrobienia. Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 0:3, a zgromadzona publiczność, sądząc po tzw. mowie ciała, w dalszym ciągu oczekiwała na cud – śpiewające towarzystwo za obiema bramkami wydawało się nie zauważać przebiegu wydarzeń na boisku, może dlatego, że od czasu do czasu tańcowało sobie plecami do murawy. Mały kryzys pojawił się dopiero po szóstej bramce dla gości, po której część widzów (pewno same nerwusy) zaczęła opuszczać stadion. Siódmego gola zdobył przed chwilą co wprowadzony rezerwowy Monaco, a minutę później sędzia miłosiernie zagwizdał po raz ostatni.
Jakiś postronny obserwator meczu nie domyśliłby się z pewnością, że mecz jest między drużynami z tej samej (najwyższej) klasy rozgrywkowej Francji, a przecież (z całym szacunkiem dla Kamila Glika & Co.) nazwiska piłkarzy Monaco nie powalają na ziemię, zwłaszcza że w kadrze meczowej nie pojawił się Radamel Falcao (inne sprawa, że jego gwiazda przyblakła w ostatnich dwóch latach dramatycznie). Daję słowo honoru, że musiałem sprawdzić w internecie, co to za facet prowadzi obecnie drużynę z Księstwa, bo z twarzy (a siedzieliśmy tuż nad ławką rezerwowych) był podobny zupełnie do nikogo…Metz musi dotkliwą porażkę przeżyć, przeanalizować i grać dalej – innego wyjścia nie ma. Okazja do rehabilitacji za dwa tygodnie w Marsylii. Tamtejszy Olympique lata świetności ma za sobą, jest więc sposobność do odzyskania wiary w siebie. A ta w sporcie to podobno co najmniej połowa sukcesu.