1 : 1
Empoli to chyba najmniej atrakcyjne miasto we Włoszech, w którym było mi dane być, a nawet nocować (swoją drogą w całkiem przyzwoitym hotelu Il Sole). Zwłaszcza gdy przyjeżdża się tu prosto z nieodległej Florencji, kontrast jest dość bolesny. Przy głównym rynku znajduje się oprócz wspomnianego hotelu dworzec kolejowy, a także chińska knajpa, z tą różnicą, że stołują się w niej tylko Azjaci, których jest w okolicy pełno.
Stadion oddalony jest od rynku o mniej więcej kilometr i żeby się na nim znaleźć, trzeba skorzystać z któregoś z mostków przecinających niewielką rzekę.
Tłumów nie było, z kilku powodów. Po pierwsze – deszczowa aura nie zachęcała do spaceru i nieuchronnie oznaczała moknięcie na trybunach. Po drugie – Empoli spisuje się w bieżącym sezonie kiepsko. A po kolejne – Torino nie ma jednak tej siły przyciągania co choćby Juventus, Roma, albo obydwie ekipy z Mediolanu.
Mecz w historii futbolu złotymi zgłoskami się nie zapisał, ale piłkarze poruszali się po murawie żwawo, pewnie po części z zimna. Odrobiny dramaturgii też nie brakło – nasz rodak obronił rzut karny, a dzięki tej i kilku innym udanym interwencjom został bohaterem Empoli. Wypada mieć nadzieję, że Łukasz Skorupski znajdzie bardziej markowy klub, bo formą sportową, i to od dłuższego czasu, z pewnością na to zasługuje.
Remis to wynik jak najbardziej sprawiedliwy, choć ekipa Sinisy Mihajlovicia była przed spotkaniem faworytem – to w końcu w szeregach Torino grają takie asy jak Joe Hart czy Adem Ljajić.
Po meczu udaliśmy się do knajpy japońskiej, aby w godny sposób uczcić i podsumować weekendowy wypad na dwa mecze Serie A.