1 : 1
Faworyt spotkania mógł być tylko jeden. FC Basel to etatowy zdobywca tytułu Mistrza Szwajcarii, aktualny lider tabeli Super League, uczestnik fazy grupowej Ligi Mistrzów no i generalnie piłkarska marka eksportowa helweckiej krainy.
Nawet kibice wydawali się przybyć z innego wymiaru: uzbrojeni w race, petardy, reflektory, serpentyny i Bóg jeden wie co jeszcze, prezentowali się na tle fanów FC Aarau (kilka mocno zabrudzonych flag) wyjątkowo okazale. Do tego kompletnie zignorowali prośby spikera zawodów o niewrzucanie na boisko żadnych przedmiotów. Im bardziej prosił, tym więcej petard i serpentyn wrzucali. Interesujący byłby eksperyment, w którym brać kibicowska byłaby proszona o robienie rzeczy głupich, żeby z przekory robiła rzeczy mądre. Chętnych do przeprowadzenia eksperymentu na razie brak.
Na stadionie zjawiło się sobotniego wieczora ponad 8 tysięcy widzów, a więc, jeśli wierzyć oficjalnym danym, prawie komplet. Wiadomo, obejrzeć lokalnych gigantów na żywo to nie lada gratka, na Brugglifeld pojawili się więc zarówno starcy, jak i dzieci, panny, żule, kobiety po przejściach, pryszczate nastolatki oraz cała rzesza pozostałych, spragnionych sensacji ludzi.
Po pierwszych kilkunastu minutach nuda boiskowa mogła zabić, a spora część kibiców stojących obok nas udała się po kiełbaski, szaszłyki i piwo do pobliskich namiotów gastronomicznych i to wcale nie po to, żeby zaspokoić potrzeby gardeł i żołądków, ale żeby się trochę rozerwać i zabawić obsługę rzeczonych namiotów o rozmową o czymkolwiek. Optyczną przewagę mieli niby bordowo-niebiescy, ale inne skojarzenia z klubem z Katalonii ocierałyby się o bluźnierstwo. Szybszy od wiatru i piłki był jak zwykle Mohammad Saleh – ten sam Egipcjanin, który wsławił się niechęcią jawnie okazywaną piłkarzom izraelskim (zamiast dłoni podawał im na powitanie pięść), ale oprócz robienia przeciągu w okolicach pola karnego Aarau, zawodnik wniósł do gry tyle, co jego partnerzy z drużyny, czyli nic.
Ożywienie na trybunach wywołała agresywna postawa kapitana FC Basel, Strellera, który z sobie znanych powodów chciał sprawdzić biegłość arbitra spotkania w sportach walki. Łapany wpół przez kolegów z drużyny dał się w końcu odciągnąć od niedoszłego sparringpartnera, a było co odciągać, bo Streller ma 195 cm wzrostu.
Nareszcie ulga: sędzia odgwizdał koniec pierwszej połowy, a tłum pogalopował do namiotów, ponownie wprawiając ich personel w ekstazę.
W ekstazę wpadła też brać kibicowska Aarau, gdy pięć minut po przerwie Linus Hallenius, szwedzki napastnik mający na koncie występy w Serie A, wpakował piłkę do siatki FC Basel. Rozjuszeni goście rzucili się natychmiast do odrabiania strat, ale brakowało im precyzji w wykańczaniu akcji. Sensacja wisiała na włosku, ale w końcu do niej nie doszło – w 3-ciej minucie doliczonego czasu gry stan meczu wyrównał stary lis Streller.
Uczucie niedosytu udzieliło się również nam – zawsze to miło popatrzeć jak napuszonemu faworytowi wspieranemu dodatkowo przez armię dobrze zorganizowanych kibiców, ktoś mniejszy uciera nosa. Nie tym razem, ale i tak piłka nożna to piękny sport.