0 : 1
Wizytę na Elland Road mieliśmy na celowniku od dawna. Wszak chodzi o słynny klub, słynny stadion oraz nie mniej słynne nazwiska trenerów i piłkarzy: Don Revie, Brian Clough, Billy Bremner, Allan Clarke czy choćby Eric Cantona, którego Sir Alex Ferguson ściągnął w 1992 roku na Old Trafford właśnie stąd.
Bilety w sprzedaży ogólnej pojawiły się na stronie internetowej klubu zaledwie kilka dni przed meczem, pierwszeństwo mają posiadacze karnetów. Udało się wybrać całkiem przyzwoite miejsca na trybunie centralnej, bilety przyszły pocztą w dwa dni po opłaceniu zamówienia. Na stadion dojechaliśmy specjalnie podstawionym w centrum miasta „piętrusem” – szybko i wygodnie.
Obiekt robi wrażenie dużego z zewnątrz (to w końcu 12. pod względem wielkości stadion w Zjednoczonym Królestwie), ale wewnątrz sprawia wrażenie wręcz kameralnego.
Nadzieje na powrót do lat świetności są ogromne, przez chwilę mówiło się nawet o jakimś bardzo poważnym inwestorze, który odnowi oblicze United. Tymczasem znanych nazwisk jak na lekarstwo. Co bardziej zagorzali fani angielskiej piłki rozpoznają bramkarza (Robert Green miał epizod w reprezentacji Anglii) oraz trenera (Gary Monk w zeszłym sezonie prowadził Swansea, a wcześniej był zawodnikiem tego klubu).
Mecz rozpoczął się od chaotycznych ataków gospodarzy, ale Huddersfield bardzo szybko poukładało grę i za chwilę było jasne, że Leeds nie ma nawet pół pomysłu na zdobycie trzech punktów. Od mniej więcej 20. minuty wiało z boiska nudą straszliwą, a przez całą pierwszą połowę gospodarze nie oddali ani jednego celnego strzału na bramkę Danny’ego Warda. Po przerwie mecz się ożywił, a goście poczuli krew, dodatkowo zachęcani żywiołowym dopingiem przez całkiem liczną grupę swoich fanów (z Huddersfield do Leeds jest ok. 30 km). Pierwsze skrzypce zaczęli grać Payne, van La Parra oraz Mooy. Ten ostatni (notabene Australijczyk) zdobył w 55. minucie piękną bramkę strzałem z ok. 20 metrów. Green co prawda widowiskowo pofrunął w kierunku piłki, ale na locie oraz twardym lądowaniu się skończyło. Leeds wpadło od tego momentu w panikę i nie było w stanie sensownie zareagować. Tym bardziej że zmiany dokonane przez Monka spotkały się z dezaprobatą publiczności – zejściu Antonssona z boiska towarzyszyło buczenie – Szwed należał do bardziej aktywnych piłkarzy zespołu, więc decyzja coacha LUFC została uznana za wielce kontrowersyjną. Obraz gry się nie zmienił, tu i tam Huddersfield zagrało na czas, co zostało precyzyjnie wychwycone przez arbitra i “nagrodzone” żółtymi kartkami. Goście dowieźli wynik do końca spotkania i utrzymali prowadzenie w tabeli Championship. O awans do elitarnej Premier League nie będzie łatwo, liderowi depczą po piętach dwaj ubiegłosezonowi spadkowicze (Newcastle i Norwich) oraz Barnsley. Nie ma się więc co martwić o brak rywalizacji na zapleczu angielskiej ekstraklasy.