1 : 2
Mały, ale schludny i zwarty stadionik, wokół kompleks treningowy i kilka obiektów przemysłowych. Mecz otwarcia nowego sezonu nie wypadł w Wohlen okazale. Nie dość, że na stadionie nie pojawiły się tłumy widzów (co akurat można przynajmniej częściowo tłumaczyć kanikułami), to drużyna miejscowych musiała uznać wyższość spadkowicza z Super League z ubiegłego sezonu.
W kolejce do kasy grupa wyrostków w barwach Servette z mozołem przypominała sobie słówka i zwroty w języku niemieckim, co w połączeniu z akcentem francuskim brzmiało zabawnie. Przy okienku każdy z nich zakupił bilet „stojący” za 20 CHF i pomaszerował na obiekt. Do ostatniej chwili wahałem się co do rodzaju wejściówki (trybuna: 40 CHF, zero zniżek dla dzieci do lat 12-tu), w końcu zdecydowałem się na wariant ekonomiczny (dwa “stojące”) a i tak wylądowaliśmy z synem na trybunie – albo porządkowemu się pomyliło, albo i tak przy tej frekwencji (mniej niż 3 tysiące widzów) nie miało to większego znaczenia.
Serveciarze ulokowali się za jedną z bramek, próbowali coś nawet śpiewać, ale wypadło to w sumie dość blado. Dumnie powiewała za to całkiem sporych rozmiarów flaga z herbem Genewy. Daremnie rozglądaliśmy się za szalikowcami drużyny gospodarzy. Albo miejscowy klub kibica był gdzieś na wakacjach, albo uznano, że lipiec nie jest idealnym miesiącem do chodzenia w szaliku, albo po prostu i zwyczajnie – klub nie ma tzw. zagorzałych kibiców i nie mam tu wcale na myśli gorzały – na stadionie z napojów wyskokowych można kupić tylko piwo, podobnie jak w wielu innych krajach europejskich z wyjątkiem Polski.
Sędzia dał znak do rozpoczęcia widowiska i mimo że 22 dorosłych facetów zaczęło uganiać się za piłką, widowiska nie było. “Kasztanowi” ruszyli ostro do przodu, z zamiarem udowodnienia miejscowym, że wizytą zaszczycili ich światowcy, ale wszystkie akcje kończyły się mniej więcej na 20-tym metrze od bramki FC Wohlen. Trzeba przy okazji pochwalić linię obronną biało-niebieskich, zwłaszcza prawego obrońcę Dylana Stadelmanna, który tuż przed końcem pierwszej połowy wręcz ośmieszył napastnika gości sprawną interwencją, oraz stopera Albana Pnishiego, jednocześnie kapitana drużyny, który imponował wyjątkowo roztropnymi zagraniami w sytuacjach, które zasługiwały na wybicie piłki na oślep w trybuny.
W środku pola paroma technicznymi zagraniami popisał się Kakoko, ale połowa gości pozostawała strefą zamknietą aż do momentu, w którym niewinna centra w pole karne wymusiła nieprzepisowe zagranie jednego z genewskich obrońców, a w konsekwencji rzut karny, który na bramkę zamienił Portugalczyk João Paiva . O dziwo zupełnie nie wpłynęło to negatywnie na morale kibiców Servette za bramką, którzy dalej nucili i pokrzykiwali jak gdyby nigdy nic.
I jak to zwykle bywa, druga odsłona meczu przyniosła zupełnie nowe rozdanie. FC Wohlen praktycznie przestało istnieć, a bramki dla przyjezdnych były kwestią czasu. Skończyło się na dwóch, a dominacja Servette zaczęła być nawet nudna. Widać, że zespół ma aspiracje szybkiego powrotu do najwyższej klasy rozgrywkowej, ciekawe na jak długo starczy Kasztanowym determinacji?
W tym sezonie stawka w Challenge League nie wydaje się przesadnie mocna, choć jak zawsze – niespodzianki mogą się zdarzyć i np. Winterthur czy Vaduz też mocno zapragną powrotu do szwajcarskiej ekstraklasy.
Po meczu jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie na tle autokaru Servette i można było udać się w drogę powrotna do domu z nadzieją, że trafi się prędzej czy później w nowym sezonie jakieś bardziej zacne widowisko.