0 : 1
Po dłuższej przerwie pojawiliśmy się na Brugglifeld ponownie. Powodów znalazło się kilka: prawie wiosenna pogoda (choć chmury nad stadionem wisiały niczym wyrzut sumienia), następnie to, że na obiekt FC Aarau mamy najbliżej (20 minut jazdy samochodem) oraz chęć wypróbowania świeżo zakupionego aparatu cyfrowego (tęsknota za „czymś więcej” niż potrafi aparat w telefonie w dalszym ciągu uwiera).
Mimo upływu lat macierzysty stadion FC Aarau wygląda tak samo, czyli siermiężnie. Jedna zadaszona trybuna plus kilka betonowych sektorów „stojących” przywodzi na myśl lata siedemdziesiąte i zupełnie inne niż Szwajcaria miejsca w Europie.
Kilka budek z piwem i nieśmiertelnymi białymi kiełbaskami oraz dzieci bawiące się porzuconymi plastikowymi kubkami znakomicie uzupełniają obraz dość zaskakujący dla kogoś, kto po raz pierwszy pojawia się na stadionie klubu, w którym kiedyś grali Polacy, np. Ryszard Komornicki, Cezary Kucharski czy Dariusz Skrzypczak.
Mecz stał na pewnym poziomie, a ten poziom był straszliwie niski, w związku z czym podawanie jakichkolwiek szczegółów technicznych mija się z celem. Inna sprawa, że zdecydowanym liderem zaplecza szwajcarskiej ekstraklasy jest FC Zurich, co skutecznie ogranicza motywację pozostałych zespołów, chyba że któremuś z nich grozi relegacja do niższej ligi, a tak w przypadku ani FC Aarau, ani Servette nie jest.
Runda wiosenna trwa, pozostaje wytypować spotkania z o wiele większym prawdopodobieństwem jakichkolwiek emocji. Albo po prostu pojechać trochę dalej i zobaczyć mecz w Bundeslidze, Serie A albo nawet Ligue 1.