1 : 0
Jak przystało na derby dużego miasta, na trybunach kipiało od nienawiści do drużyny przeciwnej. Gospodarzem był Partizan, a więc dominacja kolorystyki bialo-czarnej na stadionie była ewidentna. „Grabarze” (pseudonim kibiców Partizana) co chwila odpalali race i świece dymne, a nawet zasłonili logo Crvenej Zvezdy na tablicy elektronicznej. Można? Pewnie, że można…
Termin rozegrania meczu został ostatecznie ustalony zaledwie kilka dni wcześniej, dokładny czas rozpoczęcia żaglował między 15:00, 18:00 a 19:30, aż zatrzymał się na opcji środkowej. Ilość sił policyjnych w mieście zwiastowała duże prawdopodobieństwo kibicowskiej dogrywki po meczu, napięcie było wyczuwalne nawet dla mniej wytrawnych fanów futbolu. Tym bardziej zaskoczył nas taksówkarz, który okazał się nie do końca zorientowany w temacie, bo usiłował nas zawieźć na stadion Crvenej. Na szczęście Sasa, nasz serbski przewodnik, błyskawicznie wykrył i skorygował nieprawidłowy kurs.
Poziom sportowy widowiska mógł rozczarować. Słynący z niezłego wyszkolenia technicznego piłkarze byłej Jugosławii tym razem postawili na siłę i wytrzymałość. Obecność kilku czarnoskórych zawodników niczego nowego w tej kwestii nie wniosła, a walka była wyrównana. Obie drużyny zaprezentowały poprawną taktykę obronną, zwłaszcza w dziedzinie skracania i zawężania pola gry i obie równie solidarnie wykazały się brakiem kreatywności w poczynaniach ofensywnych.
W drugiej połowie kibice przyjezdni postanowili urozmaicić widowisko za pomocą podpalenia kilku krzesełek w sektorze, który zajmowali. Wzniecili regularny pożar. Prawie natychmiast pojawił się w pobliżu trybuny bojowy wóz strażacki, a następnie…nie została podjęta żadna akcja gaśnicza. Gdy opuszczaliśmy stadion, krzesełka dalej sobie płonęły. Komentarz kolegi: „widocznie nie chcą gasić przy świadkach”.
Zanosiło się na zupełnie sprawiedliwy w tych okolicznościach remis, kiedy kontra wyprowadzona w ostatnich minutach spotkania przyniosła gospodarzom wymarzone zwycięstwo. Dodatkowy smaczek: Partizanowi udało się pokonać nie tylko odwiecznego wroga, ale także aktualnego lidera tabeli ligowej.
Po meczu złapanie taksówki graniczyło z cudem, ale dzięki sprytnemu manewrowi jednego z kolegów (zaczął polowanie równoległe na przeciwnej stronie ulicy) dostaliśmy się w końcu do centrum miasta.
Po krótkiej biesiadzie w jednym z restauracyjnych ogródków udaliśmy się do hotelu. Biało-czarna część Belgradu na pewno bawiła się tej nocy o wiele dłużej od nas.