1 : 3
Juergen Klopp postanowił w pojedynku ze swym dawnym klubem zastosować eksperyment, bo za taki należy uznać brak rozgrywającego w wyjściowej jedenastce.
Mecz z Napoli kilka dni wcześniej dał się dortmundczykom wyraźnie we znaki, bo snuli się po boisku, a myśli taktycznej nie było widać żadnej. Na prawej obronie powracający po długiej przerwie Piszczek (nie będę się znęcał – zagrał słabo, ale ma „alibi”), który wypchnął zastępującego go w tej roli przez dobrych kilka miesięcy Grosskeutza do linii pomocy – facet nie wiedział, co ze sobą począć.
Na środku obrony awaryjnie zaangażowany Friedrich radził sobie przyzwoicie, ale Hummels to to nie jest.
Błaszczykowski dziwnie spięty, Reus bez ognia, niewyraźny Lewandowski i szybszy od wiatru oraz piłki Aubemeyang – to w skrócie obraz Borussii w pierwszej połowie.
Klopp musiał zareagować i wysłał do boju swoich kreatorów gry – Sahina i Mhitaryana i trzeba przyznać, że głównie za sprawą tego drugiego, coś wyraźnie drgnęło.
U miejscowych też, bo na boisku pojawił się oznaczony kultowym numerem „10”, urodzony w Niemczech Kameruńczyk Chuopo-Moting. Aż dziw bierze, że facet siedzi w Mainz 05 na ławce, bo sprawił Piszczkowi na prawej stronie sporo kłopotu.
Mecz tak na dobrą sprawę rozpoczął się od trafienia Aubemeyanga z wolnego (nie wiedziałem dotąd, że w ogóle ma prawo wykonywać stałe fragmenty gry) – Borussii nagle się przypomniało, że nawet mimo słabego dnia mecz z jeszcze słabszym zespołem wypada wygrać.
Wyrównanie z karnego poirytowało drużynę z Dortmundu do tego stopnia, że od tego momentu nękanie bramki Kariusa stało się nagminne, a obydwa karne zwieńczyły dzieło. Obydwa skutecznie wykonał Lewandowski, choć przez chwilę wydawało się, że do drugiego podejdzie Mhitaryan.
Nasz as znowu nie zachwycił – dwie strzelone bramki poszły w świat, ale regres formy jest ewidentny. Niby jest aktywny, ale i tak z gry wydają się go wyłączać całkiem przeciętni jak na bundesligę obrońcy. Teorie o wypaleniu są nudne, ale zamieszanie z dalszą przynależnością klubową Lewandowskiemu nie służy.
Siedzący tuż obok mnie kibice BVB niechętnie odnosili się do pomysłu strzelania karnych przez reprezentanta Polski, który nie jest już ich pupilem – zresztą w świetle Bayernoafery trudno się temu dziwić.
Niezrażona końcowym wynikiem publiczność nagrodziła swój zespół brawami, co w połączeniu z przyjaznym stosunkiem do przybyszy z Dortmundu (nie jestem pewien, czy przeszłość trenerska Kloppa ma tu znaczenie decydujące) stworzyło atmosferę niezwykle rzadko spotykaną na piłkarskich stadionach.
Po meczu dziesiątki autobusów odwiozły wszystkich chętnych z powrotem w pobliże dworca głównego. Zero bijatyk, zero dzikich pomysłów, zero agresji. Okazuje się, że można.